NAJNOWSZE POSTY

Moja przygoda z serią zaczęła się od serialu. „Koło czasu” na Prime Video porwało mnie od pierwszego odcinka, jest tam magia, tajemnica, potężne kobiety Aes Sedai, mroczne charaktery i bohaterowie, którzy dopiero odkrywają, kim są. Kiedy obejrzałam finał ostatniego sezonu, wiedziałam jedno: muszę sprawdzić, jak to wszystko wyglądało na kartach powieści. Bo jak doskonale wiemy, seriale zawsze są okrojone, wiele ważnych wątków znika, a skoro ekranizacja jest super, to książki powinny być tym bardziej pochłaniająca. I tak sięgnęłam po Oko świata”, pierwszy tom słynnego cyklu Roberta Jordana. Nie ukrywam, że trochę się bałam z początku, bo książka jest gruba jak cegła, pierwsze rozdziały gęste od opisów, a nazw własnych tyle, że spokojnie można by nimi obdzielić ze trzy światy fantasy. Ale kiedy już zanurzyłam się w tej historii, przepadłam jak Rand, Mat i Perrin wśród trolloków.

Jordan zaczyna bardzo niepozornie, w sennej wiosce Pole Emonda, gdzie życie toczy się powoli, wypasa się owce, nosi wodę w wiadrach, opowiada się legendy, a największą atrakcją są wiejskie plotki. Trzech przyjaciół: Rand, Mat i Perrin, to typowi chłopcy z prowincji, trochę marzyciele, trochę urwisy, ale raczej nie kandydaci na bohaterów mistycznych legend. I właśnie to w nich lubię najbardziej. Jest też Egwene, która od początku wykazuje siłę charakteru oraz nieco tajemnicza Nynaeve, która pełni rolę Wiedzącej. Kiedy do wioski przybywa tajemnicza kobieta, Moraine z rodu Aes Sedai, wszystko się zmienia. Bo Moraine to nie jakaś wędrowna zielarka, to czarodziejka władająca Jedyną Mocą, a za nią podąża cień. Dosłownie. Atak trolloków to moment, w którym Koło zaczyna się obracać, powoli, ale nieubłaganie.

„Oko świata” to klasyczna opowieść drogi, bohaterowie uciekają, wędrują, odkrywają świat i samych siebie. Czuć w tym ducha starych opowieści, jest w nich coś z Tolkiena, podobny klimat, dość ciężkie pióro, a jednak Jordan bardzo szybko buduje własną mitologię. Świat jego powieści jest rozległy, pełen legend, zakazanych miejsc, pradawnych mocy i sekretów. Momentami miałam wrażenie, że książka sama mnie prowadzi, raz spokojnym nurtem opisów, innym razem rwącym potokiem akcji. Tak, są fragmenty, które ciągną się trochę zbyt długo, ale wtedy przypominałam sobie, że to dopiero początek piętnastotomowej serii. A początki świetnych historii potrzebują przestrzeni. Swoją drogą aż zżera mnie ciekawość, co autor wymyślił w tak ogromnych tomach.

Największym atutem książki są dla mnie bohaterowie. Rand jest trochę nieporadny, trochę zagubiony, ma w sobie coś, co przypomina mi młodego Froda. Nie jest to heros z wyboru, ale ktoś, kto dorasta do swojej roli. Perrin, cichy i refleksyjny, z czasem zyskuje coraz więcej głębi, a Mat… cóż, Mat jest jak przyprawa: czasem ostra, czasem irytująca, ale bez niego historia straciłaby smak. Ma tutaj swoje miejsce. Egwene i Nynaeve również zyskały moją sympatię. I oczywiście nie mogę zapomnieć o Moraine, którą zdecydowanie najbardziej polubiłam, jest chłodna, tajemnicza, z tą cichą siłą, jaką mają tylko bohaterki fantasy pisane z szacunkiem. To postać, która nie krzyczy, a jednak wszyscy słuchają.

Najbardziej zachwycił mnie system magii i pomysł autora na niego. Jedyna Moc, podzielona została na męską i żeńską stronę. Jest w tym coś mistycznego, ale też niepokojącego, bowiem mężczyźni, którzy sięgną po moc, mogą popaść w obłęd. To bardzo ciekawy zabieg i sposób kreacji magicznego wątku. Jordan tworzy świat, w którym równowaga jest wszystkim, a każde jej zaburzenie pociąga za sobą katastrofę. To nie jest magia „na pstryknięcie palców”. To coś znacznie bardziej pierwotnego, połączonego z naturą, emocjami i historią. I właśnie dlatego „Oko świata” wydaje się tak żywe, jakby ten świat naprawdę gdzieś istniał.

Jeśli szukacie lekkiej, weekendowej lektury, to tutaj jej nie znajdziecie. Ale jeśli chcecie poczuć powiew klasycznej, epickiej fantasy, takiej, która pachnie przygodą, mgłą nad rzeką i starymi legendami, to zdecydowanie warto sięgnąć po książkę. Jordan pisze z rozmachem i z cierpliwością, jego świat nie odkrywa się od razu, tylko stopniowo, jak mapa, która ujawnia nowe tereny z każdym rozdziałem. Były momenty, w których czułam znużenie, ale też takie, kiedy miałam ciarki. I to właśnie te drugie zostają na dłużej. Nie wszystkim jednak jego pióro przypadnie do gustu, bo niestety, ale jest trochę toporne. Mimo wszystko "Koło czasu" to początek czegoś ogromnego, a przynajmniej na to liczę, że będzie tylko lepiej. Jest tu dobrze wykreowany świat fantasty, świetny system magiczny, niesamowite Aes Sedai, nie brakuje walki dobra ze złem. I bardzo podoba się mi perspektywa czternastu kolejnych tomów, w których mam nadzieję, autor rozwinie jeszcze bardziej skrzydła. 

Egzemplarz otrzymany w ramach współpracy z wydawnictwem 




1 komentarz:

  1. Mam te serię na półce - przynajmniej w większości, ale jak na razie nie mam przestrzeni na czytanie tak opasłych tomiszczy.

    OdpowiedzUsuń