NAJNOWSZE POSTY

Są takie książki, które nie tylko się czyta, ale wchodzi się w nie powoli, jak w zimną wodę, aż po samą głowę. „Pozwól mi wejść” Johna Ajvide Lindqvista to właśnie taka historia. Od pierwszych stron czuć chłód, mrok i dziwny, lepki niepokój, który nie chce odpuścić. Ciemność zaprasza. Książka wciąga jak nocna otchłań. Już na wstępie zaczyna się z obietnicą czegoś, co niepokoi, ale też fascynuje. Czy odważysz się otworzyć książkę, zajrzeć na pierwszą stronę i wpuścić mrok do środka swojego umysłu?

Blackeberg to zwykłe, szwedzkie blokowisko, gdzie życie toczy się swoim spokojnym, trochę nudnym rytmem. To pozornie zwyczajne, spokojne przedmieście, które jednak skrywa tajemnice z wolna wychodzące na powierzchnię. Pod tą codziennością coś się czai. Coś, co czuje zapach krwi. W okolicy zaczynają ginąć ludzie. Ciała pozbawione są krwi. Głównym bohaterem powieści jest Oskar, dwunastoletni chłopiec, który ma w życiu wyjątkowego pecha. W szkole jest ofiarą przemocy, jest bity, poniżany, wyśmiewany, dręczony. Koledzy dopuszczają się wobec niego okrutnych czynów, co bardzo mocno wpływa na jego psychikę. W domu jest samotny. Matka choć niby obecna, żyje obok, jakby przez szybę. A Ojciec? Cóż, jest, ale nie tak, jak Oskar by chciał. W życiu chłopca pojawia się Eli, dziwna dziewczynka z sąsiedniego mieszkania. Nie chodzi do szkoły, wychodzi tylko po zmroku, nie boi się mówić prawdy, specyficznie się zachowuje. Jednak to właśnie przy niej Oskar po raz pierwszy czuje, że ktoś go widzi naprawdę. Między nimi zaczyna kiełkować przyjaźń, delikatna, szczera, inna niż wszystko, co Oskar znał dotąd. Tyle, że Eli nie jest taka jak inni. I nie wszystko, co żyje w nocy, powinno zostać wpuszczone do środka

Autor w powieści zrobił coś, co zasługuje na moje uznanie. Odczepił się od twardo utartego schematu wampiryzmu, odarł je z kiczu, nadał nowego sensu i oryginalności. Nie ma tu gotyckich zamków ani zakochanych nieśmiertelnych. Nie ma tu błyszczących w słońcu wampirów ani ckliwych westchnień. Zamiast tego dostajemy brudną, melancholijną rzeczywistość, w której wampiryzm staje się metaforą samotności, potrzeby bliskości i tęsknoty za zrozumieniem. Jest też krwiście, morderczo, a do tego wszystkiego mamy brudne, zimne, szwedzkie osiedle i dwoje dzieci, które z różnych powodów nie pasują do świata. To nie jest horror o potworach, a historia o samotności, dojrzewaniu i potrzebie bliskości.

Autor nazywany jest „szwedzkim Stephenem Kingiem” - czy faktycznie tak jest? Według mnie nie, bo za Kingiem nie przepadam, a powieść Lindqvista wciągnęła mnie od samego początku. Pióro autora ma w sobie więcej melancholii, delikatności i płynności, nie szokuje, a wciąga i przydusza emocjami. To, co zrobił autor z postacią Oskara, to literacka perełka. Chłopak jest ofiarą, ale nie jest bezwolny. W jego głowie gotuje się gniew, fascynacja przemocą, chęć odwetu. Jest to dziecko zranione, wyobcowane, balansujące na granicy dobra i zła. W jego głowie kłębią się mroczne myśli, fantazje o zemście i przemocy, ale też pragnienie akceptacji i miłości. Czytając, czułam wobec niego współczucie, ale też pewien niepokój, bo jego myśli potrafią być naprawdę mroczne. I to właśnie sprawia, że ta historia jest tak dobra. Z drugiej strony jako czytelnik uświadamiałam sobie skąd biorą się psychopaci, mordercy i że problem często zaczyna się bardzo wcześnie. Eli z kolei to jedna z najbardziej niezwykłych postaci w literaturze grozy ostatnich lat. Nie da się jej jednoznacznie ocenić, bo jest potworem, ale też kimś głęboko ludzkim. Ich relacja to piękne, trudne i bardzo prawdziwe spotkanie dwóch samotności.

Największą siłą tej książki jest klimat. Gęsty, zimny, duszny. Czytałam i czułam, jakbym sama siedziała w tym sztokholmskim bloku, gdzie zza cienkiej ściany słychać czyjś płacz albo szuranie po podłodze. Jakbym to ja była dręczona, a nie Oskar. Budziła się we mnie wściekłość, ale także współczucie. Lindqvist nie potrzebuje krwi na każdej stronie, wystarczy mu cisza, napięcie i świadomość, że coś tu nie gra. A kiedy już pojawia się groza, to jest dosadna, cielesna, ale nie przesadzona. Prawdziwa. I przez to jeszcze bardziej niepokojąca. Autor umiejętnie buduje napięcie i to z mistrzowską precyzją, nie potrzebuje tanich efektów, by wzbudzić niepokój. Wystarczy cisza między słowami i świadomość, że gdzieś za ścianą coś się dzieje. Coś, co nie powinno istnieć.

„Pozwól mi wejść” to nie jest książka o potworach. To książka o ludziach, którzy potrafią być bardziej potworki niż cokolwiek nadnaturalnego. Alkoholizm, przemoc, rozpad rodzin, samotność – to wszystko tu jest. Horror to tylko rama, w której Lindqvist opowiada coś dużo ważniejszego: o tym, że każdy z nas chce być wpuszczony do czyjegoś świata. „Pozwól mi wejść” to horror dla dorosłych emocjonalnie czytelników. Nie brakuje tutaj wątków kryminalnych i thrilleru, które podsycają fabułę. Nie znajdziecie tu tanich straszaków, ale znajdziecie coś znacznie bardziej niepokojącego, prawdę o samotności, strachu i potrzebie miłości. To książka, która wchodzi pod skórę, zostaje w głowie i sercu. Wciąga, pożera i nie wypuszcza
.

Egzemplarz otrzymany w ramach współpracy z wydawnictwem 

Brak komentarzy